Zapraszam na czwarty odcinek cyklu ,,Dzień z życia…”! Swoją kartką z pamiętnika podzieliła się z nami Magdalena Trubowicz – autorka dwóch powieści obyczajowych. Trzecia ,,Drugie życie Matyldy” światło dzienne ujrzy już lada dzień! Czekam z niecierpliwością! 🙂
5 września 2016 – poniedziałek
Życie pisarki wcale nie jest takie proste, jakby się to mogło co niektórym wydawać. I wcale nie twierdzę tak, by nadać większej wagi temu co robię. Bo sami pomyślcie.. Taki „Iksiński” to idzie do pracy na godzinę siódmą, wychodzi o piętnastej i załatwione. A pisarz?
Zanim opiszę Wam jeden z dni mojego życia, może powinniście poznać w skrócie mój status rodzinno- zawodowo-egzystencjalny. A więc (nigdy nie zaczynajcie zdania od „a więc”) jestem mamą dwóch rozbrykanych urwisów, która z powodu problemów zdrowotnych młodszego syna, przebywa obecnie na urlopie wychowawczym. Nie lubię siedzieć bezczynnie, ani tym bardziej się nudzić, dlatego mimo przerwy w pracy zawodowej, zdecydowanie zaliczam się do kobiet, które żadnej pracy się nie boją.
Zapraszam do „dnia z mojego życia..”.
Godzina 5:50 – dzwoni budzik. Sięgam po omacku, wyłączam i zanim podniosę się z łóżka sprawdzam na szybko wiadomości i maile. O! Koleżanka napisała w nocy smsa, że pilnie potrzebuje dziś opieki do dziecka na godzinkę, bo ma wizytę u dentysty. Ze mną nie ma kłopotu i moje dzieci na pewno ucieszą się z towarzystwa. Odpisuję szybko, że może na mnie liczyć. Co prawda wolę być raczej zaplanowana wcześniej, ale jeśli chodzi o nagłe sytuacje jestem specjalistką.
Myję zęby, wstawiam wodę na herbatę i szykuję śniadanie dla dzieci. Dla Sławka chleb z dżemem bez masła. Mój starszak nie cierpi żadnych smarowideł. Dziwnie to czasem wygląda, ale próbowałam już na wszelkie sposoby i nie da się przekonać. Za każdym razem, gdy szykuję mu śniadanie do szkoły, zastanawiam się, co też sobie myśli pani nauczycielka widząc, co konsumuje mój syn. Mam nadzieję, że z tego wyrośnie.
Kroję chleb i oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie „zniosła jajka”. Lecę do apteczki po plaster. Jestem mistrzem jeśli chodzi o gotowanie, ale w użyciu ostrych przedmiotów czy gorących piekarników powinnam trzymać się zasady z programu dziecięcego „Kucharz duży i mały” cyt.:” Pamiętajcie, by poprosić o pomoc kogoś dorosłego, bo piekarnik jest gorący uh, uh, uh..”
Zaklejam palec i wtedy się zaczyna. Coś mi świta w głowie, że wczoraj podczas pisania kolejnej książki zabrakło mi słów, by opisać pewną sytuację. A teraz jakby piorun gruchnął – „Eureka!”. Odrywam kawałek papieru śniadaniowego, sięgam na lodówkę po ołówek i notuję szybko, póki pamiętam. Kartkę z pomysłem zanoszę na biurko i kładę obok kilku innych, które czekają na „wklepanie” do komputera. Jedną napisałam o drugiej w nocy, gdy obudziłam się, by zrobić siku. Dwie kolejne, gdy kąpałam wczoraj dzieci, ale wieczorne zmęczenie nie dało mi ich wykorzystać, dlatego wciąż czekają na wpis.
Kończę pakować śniadanie i udaję do pokoi po kolei budzić dzieci. Najpierw starszak – Sławek – tradycyjne gilgotanie w stópki obudzi nawet najtwardszego zucha. Z mniejszym – Mirkiem jest trochę inaczej – tutaj stosuję metodę miliona buziaczków w policzki.
Dzieci wstają, ubierają się, myją zęby i siadają do śniadania. Musicie wiedzieć, że ten dzień jest wyjątkowy. Obaj idą do placówek oświatowych. Starszy zaczął właśnie pierwszą klasę, a młodszy przedszkole. Mam nadzieję, że nie będą tak chorować jak w zeszłym roku, kiedy przesiedzieli w domu praktycznie od listopada do końca marca.
Jest 6:40. Zakładamy buty, bluzy i wyruszamy w drogę. Młodszego odwozi dziś do przedszkola tata, który na szczęście kilka najbliższych dni będzie pracował stacjonarnie w biurze. To też wyjątkowy dzień, bo tak poza tym tata często wyjeżdża.
Starszaka ja odprowadzam na przystanek, skąd odjeżdża szkolny autobus. Jeździ nim już drugi rok, bo do zerówki też tak dojeżdżał, a mnie wciąż za każdym razem, gdy macham mu na pożegnanie, ściska w gardle. Mamy chyba tak mają.
Zanim wrócę do domu robię sobie mały spacer. Okolica w której mieszkam jest piękna bez względu na porę roku. Tylko okoliczności się zmieniają. Raz pod butami skrzypi śnieg, innym razem słychać warkot traktora.
Nie piję kawy. Mój żołądek jej nie toleruje, dlatego spacer to najlepszy sposób na początek dnia. Oczywiście w ciągu dnia takich spacerów mam więcej. Do sklepu, z praniem do sadu, do piwnicy po ziemniaki… ale ten pierwszy, poranny spacer – jest najprzyjemniejszy.
Opróżniam zmywarkę, ładuję do niej naczynia po śniadaniu, wstawiam mięsko na zupę, robię herbatę i kanapki, i zasiadam w końcu do śniadania. To mój codzienny rytuał. Herbata z mlekiem, kanapki na ciemnym pieczywie i dwa odcinki serialu „Przyjaciele”, który chyba nigdy mi się nie znudzi. Prędzej mąż mnie na odwyk wyśle jakiś, bo on aż dostaje dreszczy, gdy słyszy piosenkę rozpoczynającą każdy odcinek.
Po śniadaniu obieram warzywa na zupę, przyprawiam mięso na obiad, wstawiam pranie i zasiadam do komputera. Lubię pisać, gdy nikogo nie ma w domu. Wtedy nic mnie nie rozprasza. Otwieram plik, nową stronę i patrzę chwilę w migający kursor. „Od czego by tu zacząć?”.. Wytężam umysł..i??? I w tej chwili dzwoni telefon.
„Kochanie, odbierz popołudniu Mirka z przedszkola, bo jadę do Wrocławia. Nagła sprawa”
No właśnie.. i to by było wszystko w temacie planowania czegokolwiek. Ustawiam sobie przypomnienie, bo mam przecież zająć się dzieckiem koleżanki, więc muszę pojechać po syna tak, by wrócić zanim koleżanka przywiezie dziecko. Zapomniałam wam napisać, że do przedszkola mamy jakieś 12 km, bo mieszkamy na wsi, a przedszkole jest w mieście.
Sprawdzam stan zupy i upewniwszy się, że jeszcze dochodzi znów siadam do pisania. Zanim wrócę do tekstu, biorę małą karteczkę i zapisuję na niej kolejną ciekawą myśl. Teraz się nie przyda, ale warto ją zapisać. Spoglądam na monitor.. „Na czym to ja skończyłam?” Wytężam umysł.. ii???? I znów dzwoni telefon.
„Oj kochana, dobrze że odebrałaś. Potrzebuję ciasto na środę, najlepiej dwa. Dasz radę?”
„Tylko wiesz, że kompletnie nie mam talentu do dekoracji?”
„To nic nie szkodzi. Mają wyglądać tak, jakbym je sama zrobiła. Teściowa przyjeżdża z inspekcją.”
Gotowanie i pichcenie to jedno z moich ulubionych zajęć, a znajoma obiecała mi za to reklamówkę bobu i to już wyłuskanego. Wie czym mnie przekonać. Uzgadniamy szczegóły i zapisuję sobie kolejne przypomnienie.
Sprawdzam stan zupy. Cholera, ziemniaki się rozgotowały. Otwieram lodówkę i stwierdzam brak śmietany. Drepczę do auta i jadę do sklepu. Mam jakieś 2 km, a w koło roweru wbił mi się gwóźdź i mam kapcia.. Uroki życia na wsi. Stoję w kolejce i chcąc nie chcąc słyszę rozmowę dwóch babinek. Opowiadają całkiem niezłe historie. Otwieram notatnik w telefonie i notuję, bo wpadł mi kolejny pomysł. W domu przepiszę go na kartkę i położę koło komputera, niech czeka na swoją kolej.
Wracam do domu, doprawiam zupę. Obieram przy okazji ziemniaki na drugie danie, będę miała potem mniej roboty. Wieszam pranie i zasiadam do komputera. Może do dalszego ciągu książki przyda się teraz tekst podebrany od pań ze sklepu. O tak, zdecydowanie. Wklepuję do komputera kilka zdań, gdy mój telefon dźwiękiem oznajmia mi nadejście wiadomości.
„Jestem na teście kwalifikacyjnym do pracy. Mam wypisać moje trzy cechy charakteru, które mają przekonać szefa, by mnie zatrudnił. Help!”
Siostra w opałach. Co by tu jej podpowiedzieć? Na pewno pomysłowa, odporna na stres.. o i jeszcze zaradna. Nie wiem co to za praca, ale wysyłając sms podczas rozmowy kwalifikacyjnej wykazała się właśnie takimi cechami.
Czekam jeszcze chwilę czy coś mi odpisze. Milczy a ja nie wiem, czy to dobry znak. Zadzwonię do niej wieczorem, jeśli do tego czasu sama się nie odezwie. Zasiadam znów do pisania, kiedy orientuję się, że już czas, by pójść na przystanek. Autobus szkolny przyjeżdża o 13:45, a pani nie wysadzi syna jeśli nie będzie na niego czekał nikt dorosły.. i w sumie bardzo dobrze.
Zarzucam dres i lecę na przystanek. Po drodze niemal zderzam się z listonoszem. Ma dla mnie paczkę, a w niej nowe tylki do dekoracji ciastek. No proszę, akurat je wypróbuję piekąc zamówione przez znajomą ciasta.
Wracam z synem z przystanku. Po drodze opowiada mi, że dziś rozmawiali o tym, kim chcą być w przyszłości. Mój syn zadeklarował chęć zostania: testerem klocków LEGO. Jest trochę zmartwiony, bo pani powiedziała, że nie słyszała o takim zawodzie. Pocieszam go, że to że pani nie słyszała, wcale nie oznacza, że taki zawód nie istnieje. Widzę znów błysk w oku syna. Dla mnie może być nawet testerem LEGO, byleby był szczęśliwy.
Jemy obiad, Sławek odrabia lekcje, a potem gramy szybką partię w szachy. Sławek jest nimi oczarowany już od ponad roku, a ja staram się uczyć zasad na bieżąco, by mu dorównać. Jak zwykle mnie ograł. Składamy szachy i jedziemy odebrać Mirka z przedszkola. Może jednak Sławek zostanie mistrzem szachów?
Na dzień dobry pani w przedszkolu chwali, że ładnie wyglądam. Jestem zdziwiona, bo w pośpiechu nawet nie zmieniłam dresu na coś bardziej hm.. eleganckiego. W dodatku orientuję się, że mam na bluzce broszkę z buraczków. O makijażu nawet nie wspomnę. Przychodzi druga pani i stwierdza nagle, że nic nie widać. Matko kochana, ale co ma być widać??
Okazuje się, że mój zdolny junior rozsiewa w przedszkolu plotki jakoby oczekiwał siostry. I nawet nadał jej już imię – Emilka. Dementuję te teorię, chociaż nie wiem czy śmiać się, czy płakać. W zasadzie zawsze marzyłam o czwórce dzieci. Muszę to przedyskutować z mężem.
Przy okazji koduję w głowie myśl, że bohaterka mojej książki mogłaby pochodzić z wielodzietnej rodziny. Staram się to zapamiętać, bo chwilowo nie mam jak zapisać. Może w aucie włączę dyktafon i nagram kilka zdań.
Wracamy do domu, daję Mirkowi obiad i idziemy na dwór. Akurat na podwórko zajeżdża koleżanka. Zostawia syna, kilka instrukcji postepowania i zostajemy sami. „To wy się dzieci pobawcie, a ja sobie poczytam”. Czytnik jest jednym z tych przedmiotów, z którymi niemal się nie rozstaję. Drugim równie ważnym jest moja pomadka ochronna marki X (nie będę robić reklamy), której niezmiennie używam od ponad dwudziestu lat i której mam w domu zawsze ogromne zapasy, a ich spadek do mniej niż trzech sztuk wywołuje u mnie furię. Kolejne uzależnienie.
Dwie minuty od włączenia czytnika:
– Mamo chcę pić.
– Chwileczkę, tylko skończę stronę.
– Mamo, chcę pić.
– Kochanie, dosłownie cztery linijki.
– Powiedz, że chcesz kupę, to się ruszy od razu – doradza starszy brat.
– Mamo, chcę kupę.
– Biegnę, lecę!
Godzina mija nam bardzo szybko. Koleżanka wraca, ale zostaje jeszcze na małą kawę. Ja piję herbatę – zieloną. Pieczemy gofry dla siebie i dzieci, w końcu trzeba zacząć gromadzić tkankę tłuszczową na zimę. Opowiadam jej o akcji w sklepie i moim wykorzystaniu tekstu. Przypadkiem wychodzi, że to o czym mówiły te panie, dotyczyło kogoś z bliskich koleżanki i wcale nie było prawdą. No cóż, mieszkam tu od siedmiu lat, ale wciąż nie bardzo kojarzę kto z kim i dlaczego. Pewnie teraz sobie myślisz, że nie warto ze mną rozmawiać, bo potem wszystko opisuję w książkach. To zupełnie nie tak. Inspiruję się życiem codziennym, ale opisuję zachowując jedynie główną ideę sytuacji.
Nadchodzi wieczór. Koleżanka jedzie do domu. Dzieci nie chcą kolacji, bo pojadły gofrów, ze aż im skóry na brzuchu brakuje. Wrzucam ich do wanny i uruchamiam kolejny rytuał dnia każdego, czyli telefon do mamy. Moja rodzicielka twierdzi, że od wczoraj nic u niej się nie zmieniło. Serio? Ja opiekowałam się dzieckiem koleżanki, byłam w rzekomej ciąży, rozgotowałam zupę, dostałam zlecenie na ciasta, pomagałam dostać pracę, o historii z testerem LEGO na wszelki wypadek nie wspominam.
Wieczór to zdecydowanie moja ulubiona pora dnia. Zaraz po kąpieli czytam dzieciom książeczki. Dziś na tapecie „Baltazar Gąbka”. Kiedy całuję ich na dobranoc, do domu wchodzi mój maż. Ależ ma wyczucie czasu. Całuje dzieci na dobranoc, a ja odgrzewam mu obiad. Siedzę z nim przy stole, a on między jednym kęsem a drugim opowiada mi o swoim dniu. Szczerze to mało rozumiem z tych jego projektów, ale chętnie słucham, bo opowiada o tym z ogromną pasją. On wie co znaczy robić w życiu to, co się lubi.
Sprzątam po kolacji i idę wziąć prysznic. Jestem trochę zmęczona, ale kąpiel dobrze mi robi. Zaparzam kubek herbaty i zasiadam do komputera. Układam porozrzucane w ciągu dnia karteczki z pomysłami i zaczynam tworzyć. Teraz jestem w swoim świecie. Ani się obejrzę, gdy wybija północ. Trzeba iść spać, bo jutro znów budzik zapieje o 5:50. Zanim zamknę oczy, odczytuję wiadomość od siostry. Dostała tę pracę!
To był dobry dzień.
Magdalena Trubowicz (z domu Skotna) –
ur. 9.05.1983 w Złotoryi. Zamieszkała
w Winnicy k. Legnicy. Optymistka – marzycielka.
Z wykształcenia magister inżynier logistyki, z zamiłowania twórca różnorakich form pisanych i zapalona kucharka. Mama dwóch uroczych urwisów – Sławka i Mirka. Żona, córka, siostra, przyjaciółka. W 2001 roku laureatka nagrody za najlepszą recenzję programu TVP „Zwyczajni – niezwyczajni”. Obiecująca pisarka z głową pełną pomysłów. Motto życiowe: Piszę, więc jestem!
Wykaz publikacji:
„Kod przeznaczenia” – czerwiec 2014,
„Brygida Star Show” – sierpień 2015,
„Drugie życie Matyldy” – premiera: 30 wrzesień 2016.