,,Dzień z życia… Marii Paszyńskiej” #9

Zapraszam na kolejną odsłonę cyklu ,,Dzień z życia…”. Dziś o swojej codzienności opowiedziała nam Maria Paszyńska – autorka powieści z historią w tle: cykl powieści obyczajowych Warszawski niebotyk oraz mający swą premierę w październiku 2016 r.
Cień Sułtana.

grafika

14 grudnia 2016 – środa

Opisanie dnia z własnego życia wydawało mi się zadaniem prostym, by nie rzec banalnym. Cóż bowiem prostszego nad opisanie swojej codzienności. Tymczasem sprawa okazała się o wiele bardziej skomplikowana. Poddałam analizie poszczególne elementy składowe dnia i odkryłam , że w moim życiu nie ma czegoś takiego jak wypełniony rytuałami, typowy dzień!

Wierzcie mi lub nie, ale było to odkrycie szokujące…Przykładowo.

Nie zdarza mi się chodzić spać o jednej porze. Czasem zasypiam po położeniu Dzieci, czasem po powrocie Męża z dyżuru, czasem przed północą, czasem nad ranem, a czasem w ogóle kładę się spać w samo południe, gdy poprzednią noc poświęciłam na pisanie. O rytuale nie może być mowy.

Nie zdarza mi się jeść o wyznaczonych godzinach. Na domiar złego rzadko jadam to, co zwykło się jadać, w porach, w których zwykło się to jadać. Na przykład lubię na śniadanie zjeść zupę obiadową, który to fakt zwykle nie spotyka się ze zrozumieniem społecznym.

Pewną dozę regularności nadaje mojemu życiu obowiązek szkolny, któremu podlega mój starszy Syn, ale i tu regularność zostaje średnio raz w tygodniu zburzona przez wycieczkę, przeziębienie, spóźnienie, święto narodowe lub szkolne.

Ot, choćby dziś rano obudziłam się dopiero po siódmej syrenie budzika. Gdy udało mi się wreszcie skoncentrować wzrok na cyferblacie zegara moje serce zaczęło bić jak szalone. Była 7:45, a Synek dokładnie za 30 minut powinien czekać w szkolnej szatni z małym plecaczkiem zawierającym bilety ZTM i śniadaniówkę, by wyruszyć na wycieczkę do Muzeum Etnograficznego na warsztaty świąteczne.

Nie jestem chyba gotowa, żeby opisać światu pandemonium, które panowało w naszym domu przez kolejne 20 minut…

Gdy za rodziną zamknęły się drzwi, zjadłam śniadanie (żurek…) i ruszyłam do gabinetu, żeby popracować. Pisanie jest jedną z tych nielicznych czynności, które co do zasady wykonuję codziennie, bo inaczej nie potrafię. Nie narzucam sobie jednak sztywnych ram. Nie zakładam ile stron czy znaków napiszę bądź zredaguję danego dnia. Raz zaczynam dzień (lub noc w zależności od tego kiedy wygospodarowałam czas na sen) od napisania jakiejś krótkiej formy np. felietonu czy schematu kolejnej powieści, innym razem poprawiam to, co napisałam poprzedniego dnia. Niekiedy przytrafiają mi się dni, gdy siedzę kilka godzin nad otwartym plikiem tekstowym, wpatruję się w migający kursor, a moje myśli krążą po bezdrożach wyobraźni. I gwoli wyjaśnienia, powiem od razu, że nie ma to nic wspólnego z obecnością owej owianej mitami weny twórczej lub jej brakiem. Wydaje mi się, że za płodność twórczą danego dnia odpowiadają raczej uwarunkowania psychofizyczne, poziom stresu, zmęczenia, pogoda itp. Pisarz przecież jest tylko człowiekiem.

Dzień dzisiejszy należał do wyjątkowo owocnych. Napisałam felieton i kilkadziesiąt stron kolejnej powieści. Wprawdzie jutro pewnie usunę połowę dzisiejszego tekstu, ale zaczyn jest.

Zamykam komputer i wychodzę z pracowni. Po maratonie twórczym czuję się jak człowiek wyrwany ze snu. Dziwne uczucie…

Idę do kuchni, gotuję obiad jak na matkę dzieciom i żonę mężowi przystało. Dziś przyrządziłam krupnik i smażony makaron ryżowy z warzywami. Przyznam szczerze, że uwielbiam gotować. Jest to jedna z moich ulubionych form relaksu. Gotując słucham muzyki albo uczę się nowego języka.

Mąż jest na dyżurze, więc popołudnie upływa mi pod znakiem obowiązków i przyjemności rodzicielskich. Odbieram dzieci ze szkoły i przedszkola, idziemy na spacer, robimy zakupy, odrabiamy lekcje, czytamy książeczki, rysujemy, sprzątamy, zwyczajne-niezwyczajne popołudnie, „codzienny, zwyczajny cud” jak pisał Whitman.

Wybija dwudziesta. Dzieci śpią, w domu panuje jako taki porządek, zegar tyka. Jest cicho, ciemno i przyjemnie. Mam ochotę zaopatrzyć się w kubek gorącej herbaty z imbirem i suszonymi malinami, zapaść się w fotel i poczytać coś dla własnej przyjemności, ale czuję, że jeszcze nie pora. Zamiast tego sięgam zatem po opasłe tomiszcze, kolejny materiał źródłowy do powstającej właśnie powieści i przez następne trzy godziny przebywam w świecie Imperium Osmańskiego. Robię mnóstwo notatek, zaznaczam ciekawe ustępy, zapisuję cytaty. W takich chwilach czuję się jak naukowiec, nie artysta. I może coś w tym jest…

Chciałabym, żeby moje powieści były dla czytelnika czymś więcej niż tylko piękną chwilą wzruszenia zaciekawienia czy oderwania od rzeczywistości. Może to właśnie ta naukowa strona mojej natury każe mi sprawdzać każdy najdrobniejszy szczegół podczas budowania tła historycznego powstającej powieści, by czytelnik miał szansę dowiedzieć się czegoś wartościowego, wzbogacić swoją wiedzę historyczną czy słownictwo. Lubię najpierw odtwarzać, by potem na tej kanwie faktów pleść moją opowieść.

Około dwudziestej trzeciej Mąż wraca z dyżuru i zastaje mnie pośród sterty fiszek, kolorowych karteczek, wśród porozrzucanych wydruków, słowników i książek.

– Czyżby znowu sesja? – śmieje się, bo rozgardiasz, który obecnie towarzyszy badaniom do powieści, w czasach studenckich stanowił nieodłączny element każdej sesji.

Tego dnia kładę się przed północą. Rano dowiem się, że Mąż wyjął mi z rąk książkę, nad którą zasnęłam, założył wsuwką i położył w pobliżu, żebym nie musiała szukać, gdybym przypadkiem obudziła się przed świtem i zapragnęła kontynuować lekturę. Wie, że najbardziej lubię zaczynać dzień tam, gdzie skończyłam go poprzedniego wieczora, z nosem w książce.


fotoMaria Paszyńska – z urodzenia Dolnoślązaczka, z wyboru serca warszawianka. Absolwentka iranistyki Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego oraz prawa na Uczelni Łazarskiego. Była przewodnikiem miejskim po Warszawie i wiele lat pracowała w kancelarii prawnej.
Obecnie pisze powieści z historią w tle (cykl powieści obyczajowych Warszawski niebotyk, powieść Cień Sułtana), felietony oraz prowadzi własny program telewizyjny pt. Poszlafirujemy po Pragie. Współtworzyła także serię wakacyjnych spacerów po Warszawie dla Wirtualnej Polski.
Prywatnie jest zakochaną żoną i chyba – jak sama twierdzi – nie najgorszą matką dwójki dzieci.

Więcej o książkach przeczytasz TUTAJ
Zapraszam na stronę internetową autorki KLIK 
Odwiedź fan-page Marii Paszyńskiej KLIK


Zapraszam na FB ,,Miłość do czytania”
(kliknij poniżej)

FB Miłość do czytania

Jedna uwaga do wpisu “,,Dzień z życia… Marii Paszyńskiej” #9

Dodaj komentarz